Intryga kryminalna jest niczego sobie, na poziomie średniej z epoki, natomiast od strony aktorskiej film jest tak zły, że aż fascynujący. Aktorzy sprawiają wrażenie naturszczyków z łapanki, bardziej się snują po planie, niż grają, kwestie wypowiadają jak trzecioklasiści na akademii, bez udziału mimiki, gestów, intonacji, co chwilę przystając nieruchomo, jakby nie wiedzieli, co z sobą zrobić. Nawet Rains wypada nijako, ale wszystkich przebija Ted North z głupawym, dudowatym wyrazem twarzy, sztywny jak popsuty terminator. Dla odmiany Jack Lambert wygląda i zachowuje się jak autoparodia roli groźnego bandziora, skrzyżowanie Lee Marvina ("Liberty Valance") z nadekspresyjną małpą z "Tarzana".